Między słowami i spojrzeniami: Początek czegoś więcej

historia miłosna

Kiedy Monika pierwszy raz zdecydowała się założyć profil na portalu randkowym, miała w sobie więcej sceptycyzmu niż nadziei. Miała 45 lat, dorosłą córkę na studiach, stabilną pracę w firmie farmaceutycznej i w miarę poukładane życie. Brakowało w nim tylko jednej rzeczy — obecności kogoś, kto wieczorem zaparzy herbatę, zapyta jak minął dzień, przytuli bez słów. Rozstanie z mężem sprzed trzech lat, choć przeprowadzone bez dramatów, pozostawiło w niej uczucie pustki, które z czasem przestała nazywać samotnością, a zaczęła nazywać wolnością. Ale tej wolności czegoś brakowało. Czasem człowiek potrzebuje czyjegoś oddechu blisko, nie żeby go ograniczał, tylko przypominał, że nie musi być już sam.

Rejestracja na portalu zajęła jej mniej niż kwadrans. Miała wrażenie, jakby wchodziła do jakiegoś dziwnego świata równoległego, gdzie ludzie przybierają swoje lepsze wersje, wybierają najlepsze zdjęcia z wakacji i piszą opisy, które bardziej przypominają ogłoszenia o pracę niż autentyczne przedstawienie siebie. Przez pierwsze dni tylko przeglądała profile. Czytała, patrzyła, czasem uśmiechała się pod nosem, czasem przewracała oczami. Wśród wielu wiadomości, które przychodziły — zbyt bezpośrednich, zbyt ogólnych albo po prostu nieinteresujących — była jedna, która przyciągnęła jej uwagę. Była krótka, pełna kultury i zawierała pytanie: „Czy to prawda, że książki, które lubimy, są lustrem naszego wnętrza?”.

Napisał ją mężczyzna o imieniu Adam, 48 lat, z Warszawy. Jego zdjęcie przedstawiało go w półuśmiechu, z kubkiem kawy w ręku, w tle półka z książkami. Nie wyglądał na kogoś, kto spędza godziny na siłowni ani na takiego, który celuje w efektowność. W jego oczach było coś, co sprawiało, że Monika przeczytała jego wiadomość jeszcze dwa razy. Odpisała. Bez zbytniego entuzjazmu, ale też bez dystansu. Ciekawość była silniejsza niż ostrożność.

Wymiana wiadomości zaczęła się leniwie, niemal niepozornie. On zapytał o ulubione książki, ona wspomniała o literaturze faktu, on o starych kryminałach. Potem przeszli do muzyki, podróży, filmów. Żadne z nich nie miało ochoty opowiadać o przeszłości — rozstaniach, rozwodach, złamanych sercach. Nie była im potrzebna kronika strat, tylko przestrzeń do poznania się takim, jacy są teraz. Po tygodniu pisania wieczorami wiadomości zaczęły być dłuższe. Po dwóch tygodniach przeszli na rozmowy głosowe. Monika po raz pierwszy usłyszała jego głos, niski, spokojny, z wyraźnym uśmiechem w tonie. Czuła się, jakby z kimś rozmawiała od lat.

Były wieczory, kiedy rozmawiali po dwie godziny, przerywając tylko dlatego, że któreś musiało wcześnie wstać. Oboje zaczęli dostrzegać, że ich rytmy się synchronizują. On zaczynał dzień od wiadomości z pytaniem, jak się spało, ona kończyła dzień, wysyłając mu zdjęcie swojej herbaty z imbirem. Nie było między nimi deklaracji, a jednak pojawiło się coś delikatnego, czego oboje nie chcieli zniszczyć niepotrzebnym pośpiechem. Monika zauważyła, że myśli o nim częściej, niż by chciała. Adam przyznał się, że pierwszą rzeczą, którą robi rano, jest sprawdzenie, czy nie napisała.

Po miesiącu, w który zdążyli wymienić dziesiątki wiadomości, usłyszeć się kilkadziesiąt razy i nawet wspólnie obejrzeć film, komentując go na żywo przez telefon, pojawił się temat spotkania. Adam zaproponował spacer po Łazienkach. Monika poczuła dziwny ścisk w żołądku. Spotkanie na żywo to coś więcej niż rozmowa w zaciszu własnego mieszkania. To moment, w którym wszystkie wyobrażenia zostają poddane konfrontacji z rzeczywistością. Mimo to zgodziła się. Ustalili datę, godzinę, miejsce. Umówili się pod jedną z bram, przy pomniku Chopina.

W dniu spotkania Monika obudziła się wcześniej niż zwykle. Kilka razy zmieniała bluzkę, dwa razy poprawiała makijaż, a potem jeszcze raz zerknęła w lustro, zadając sobie pytanie, czy wygląda „wystarczająco dobrze”. W tym wieku człowiek nie szuka już aprobaty, ale mimo wszystko chce zrobić dobre wrażenie. Gdy wyszła z domu, jej serce biło szybciej niż zwykle, ale nie z niepokoju — bardziej z ekscytacji, jak przed wejściem na scenę, gdy zna się tekst, ale nie wiadomo, jak zareaguje publiczność.

Adam czekał już pod pomnikiem. Miał na sobie granatową kurtkę, ciemne jeansy i ciepły szalik, mimo że pogoda była raczej łagodna. Zauważył ją pierwszy i podszedł z uśmiechem. W rzeczywistości wyglądał nieco inaczej niż na zdjęciu — starszy, bardziej zmęczony, ale też bardziej autentyczny. Monika poczuła ulgę, że nie próbował się odmładzać na siłę. Przywitali się ciepło, ale bez przesadnej poufałości. Jak ludzie, którzy dobrze się znają, ale widzą się pierwszy raz.

Spacerowali przez dwie godziny. Mówili o rzeczach błahych i ważnych — o tym, co mijają po drodze, o swoich planach na przyszłość, o filmach, które chcą obejrzeć, o książkach, które poruszyły ich ostatnio. Adam potrafił słuchać, nie tylko czekać na swoją kolej, i Monika szybko poczuła się przy nim swobodnie. Śmiali się, żartowali, czasem milczeli, ale nie było w tym ciszy niezręczności. Była to raczej cisza komfortu, jakby każde z nich wiedziało, że nie musi mówić niczego więcej, by być zrozumiane.

Kiedy pożegnali się przy przystanku tramwajowym, Monika czuła coś dziwnego — nie była to ekscytacja, niepokój ani ulga. To było coś głębszego. Jakby ta pierwsza rozmowa, pierwsze spotkanie, pierwsze spojrzenia na żywo otworzyły drzwi do czegoś, czego jeszcze nie znała, ale czego bardzo chciała spróbować. Adam przytulił ją delikatnie na pożegnanie i powiedział tylko: „To był dobry dzień. Dziękuję”. A potem dodał z uśmiechem: „Zadzwoń, jak wrócisz”.

Gdy wsiadła do tramwaju, miała wrażenie, że wraca do domu nie tylko fizycznie, ale z czymś nowym w środku. Z czymś ciepłym i niespodziewanym. Nie wiedziała jeszcze, co z tego wyniknie, nie planowała, nie analizowała. Ale coś się zaczęło. I choć była to tylko pierwsza część tej historii, wiedziała, że warto było przełamać sceptycyzm, odważyć się, odpowiedzieć na jedną prostą wiadomość zaczynającą się pytaniem o książki.

Kolejne dni po pierwszym spotkaniu upłynęły Monice w lekkim zawieszeniu. Emocje już nieco opadły, ale to, co wydarzyło się w Łazienkach, wracało do niej falami, szczególnie wieczorami, kiedy mogła na spokojnie usiąść z herbatą i wsłuchać się w siebie. Miała wrażenie, że coś się przesunęło w jej wnętrzu, jakby jakiś kamień, który latami leżał w jednym miejscu, wreszcie został poruszony. To nie była gwałtowna rewolucja, lecz coś znacznie subtelniejszego – ciepło, które nie chciało zgasnąć, mimo chłodnych wieczorów listopada.

Adam odezwał się tego samego wieczoru. Napisał wiadomość prostą, ale bardzo „jego”: „Nie pamiętam, kiedy ostatnio z kimś tak po prostu spacerowałem. Właśnie słucham tej piosenki, o której wspomniałaś, i myślę, że chyba się jeszcze nie nagadaliśmy.” Monika przeczytała ją dwa razy, zanim odpowiedziała. W głowie miała wiele myśli – od niepewności po euforię – ale odpisała krótko: „To prawda. Może czas to nadrobić?”.

Nie musiała długo czekać na propozycję. Tym razem Adam zaproponował kawiarnię. Monika z jednej strony była zadowolona – spacer był romantyczny, ale rozmowa w cieple i spokoju miała szansę dać im więcej przestrzeni. Z drugiej strony, spotkanie „przy stole”, twarzą w twarz, wydawało się bardziej bezpośrednie, bardziej konfrontacyjne. Trudniej będzie uciec w krajobraz czy temat przypadkowej wiewiórki. Ale zgodziła się bez wahania. Chciała go poznać. Prawdziwie.

Spotkali się w sobotnie popołudnie. Kawiarnia, do której wszedł Adam chwilę po niej, była nastrojowa, z przytłumionym światłem i muzyką sączącą się z głośników tak cicho, że nie przeszkadzała, tylko towarzyszyła. Monika wybrała stolik przy oknie. Miała na sobie wełnianą sukienkę i szalik, który rozwiązała dopiero, gdy usiadła. Była lekko zdenerwowana, ale ukryła to za lekkim uśmiechem.

Adam przywitał się tak, jak ostatnim razem się pożegnali – ciepłym spojrzeniem i krótkim uściskiem dłoni. Zamówili kawę, później herbatę i ciasto, ale to wszystko było tylko tłem do rozmowy, która znów potoczyła się naturalnie, bez planu, bez wysiłku. Rozmawiali o młodości, o miejscach, w których kiedyś mieszkali, o starych przyjaźniach i tych, które nie przetrwały próby czasu. Adam opowiedział jej historię o swojej starej przyjaciółce z liceum, z którą urwał kontakt po śmierci ojca. Monika mówiła o tym, jak trudne było dla niej wejście w dorosłość, mając matkę z silną osobowością i ojca, który często znikał emocjonalnie.

W pewnym momencie ich rozmowa zeszła na temat portali randkowych. Oboje uśmiechnęli się na wspomnienie niezręcznych wiadomości, które dostawali, profili, które wyglądały zbyt idealnie, żeby były prawdziwe. Adam zażartował, że przez pierwsze dwa tygodnie miał wrażenie, że randkuje z katalogiem reklamowym. Monika dodała, że czasami czuła się jak na castingu, tylko nie wiedziała, o jaką rolę chodzi. Śmiali się, ale gdzieś pod tym śmiechem była wdzięczność, że mimo całego tego absurdu, udało im się odnaleźć. Być może przypadkiem, być może nie.

Czas w kawiarni płynął tak naturalnie, że zanim się zorientowali, minęły trzy godziny. Kiedy kelnerka zaczęła powoli gasić świece na stolikach, Monika spojrzała na zegarek i poczuła coś na kształt żalu. Miała ochotę jeszcze z nim posiedzieć, jeszcze coś opowiedzieć, jeszcze usłyszeć jego śmiech. Adam, jakby wyczuwając jej myśli, zaproponował krótki spacer po Starówce. Było już ciemno, latarnie świeciły miękkim światłem, a powietrze pachniało zimą.

Spacerowali wolno, ramieniem przy ramieniu, czasem delikatnie się ocierając. Nie trzymali się za ręce, ale była między nimi jakaś nić bliskości, której nie trzeba było głośno nazywać. Monika opowiadała o swojej córce, Adam – o swoim psie, który został u byłej żony i za którym wciąż tęsknił. Wspomnienia, które mogłyby zaboleć, tutaj stawały się tylko częścią ich historii, której nie trzeba się wstydzić.

Zatrzymali się na chwilę przy małym placu, gdzie dzieci jeździły jeszcze na hulajnogach, a para starszych ludzi karmiła gołębie. Adam spojrzał na Monikę i powiedział cicho: „Wiesz, naprawdę cieszę się, że cię poznałem”. Ona odpowiedziała tylko: „Ja też”, ale jej głos zadrżał lekko. Poczuła coś, czego nie czuła od lat – spokój w obecności drugiego człowieka, który nie oczekuje, nie naciska, nie gra. Po prostu jest.

Na pożegnanie nie było już uścisku dłoni. Adam przytulił ją ciepło, spokojnie, jakby całe miasto na chwilę zniknęło, a oni zostali tylko we dwoje. Monika położyła głowę na jego ramieniu na ułamek sekundy. To wystarczyło.

Kiedy wróciła do domu, długo jeszcze siedziała w ciszy. Nie miała potrzeby dzielić się tym wieczorem z nikim innym. To był ich wieczór. Druga randka, która nie była spektakularna, ale niosła w sobie coś niezwykle cennego – obecność i prawdziwość.

Zasypiając, Monika poczuła, że być może – tylko być może – ten początek ma szansę stać się czymś więcej. Ale nie chciała niczego przyspieszać. Zamiast tego wysłała krótką wiadomość: „Dziękuję za dziś. Czuję się… spokojnie. I to jest piękne.”

Adam odpisał po chwili: „To spokój, który daje się tylko z kimś właściwym. Dobranoc, Moniko.”

Zasnęła z uśmiechem. Po raz pierwszy od bardzo dawna.

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *